Ryszard Tadeusiewicz
W listopadzie 2003 roku miałem okazję odwiedzić Japonię. Pojechałem tam nie jako rektor AGH, ale jako członek grupy przedstawicieli Polskiej Akademii Nauk, zaproszonych z wykładami na temat inżynierii biomedycznej.
Odwiedziliśmy Uniwersytety w Nara (to najstarsza stolica Japonii - coś jak nasze Gniezno) oraz w Kyoto (to taki japoński Kraków, miasto wspaniałych zabytków i kwitnącej kultury). Pobyt obfitował w liczne zabawne wydarzenia, a także bardzo ciekawe. Z wydarzeń zabawnych warto wspomnieć o tym, że ilekroć znaleźliśmy się w miejscach publicznych Japończycy - zwłaszcza młodzi - prosili o możliwość sfotografowania się ze mną. Budziło to, powiem z satysfakcją, pewną zazdrość moich dostojnych Kolegów, którzy uważają się (nie bez racji) za znacznie wybitniejszych uczonych, a także sądzą (także nie bez racji), że są znacznie atrakcyjniejsi z powodu naprawdę ujmującej aparycji. A tymczasem młode i ładne Japonki chciały się fotografować ze mną, a nie z nimi!
Przed popadnięciem w zgubne zadufanie uchroniło mnie to, że w szczebiotaniu młodych Japonek usłyszałem powtarzany zwrot Santa Claus. Wszystko stało się jasne: z moim okazałym brzuchem i białą brodą kojarzyłem się im najwyraźniej ze Świętym Mikołajem z kreskówek Disneya! A swoją drogą - jaką straszną rzeczą stała się obecnie globalizacja. W dokładnie taki sam sposób myli mnie ze Świętym Mikołajem znaczna część pracowników AGH, którzy odwiedzają mnie w moim rektorskim gabinecie...
Powracając do spraw zawodowych stwierdzam, że w trakcie wykładów opowiadałem Japończykom o nowej technice automatycznego rozumienia obrazów medycznych, która stanowi najnowsze odkrycie Laboratorium Biocybernetyki AGH, budzące obecnie spore zainteresowanie na całym świecie, a także poznawałem najnowsze japońskie urządzenia związane z technikami rzeczywistości wirtualnej. W tych nowych systemach możliwe jest przekazywanie osobie „zanurzonej” w cyfrowo modelowanym świecie szerszej niż dotychczas gamy wrażeń zmysłowych - podczas spaceru w „wirtualnym sadzie” widziałem moje otoczenie w sposób w pełni realistyczny, trójwymiarowy i interaktywny (to znaczy mogłem się rozglądać po okolicy, przemieszczać w dowolnym kierunku), słyszałem dźwięki dobiegające z różnych stron ściśle skorelowane z wirtualnym obrazem - ale także, co było nowością - czułem woń owoców i kwiatów - słabą, gdy byłem daleko i nasilającą się, gdy się do nich zbliżałem. Niestety nie udało mi się zjeść żadnego pięknie wyglądającego i upojnie pachnącego owocu, co uczynił bym z przyjemnością, bo staropolskie przysłowie mówi, że „wirtualne nie tuczy” (no dobrze, być może dawni Polacy nie znali wirtualnej rzeczywistości i tylko dlatego trochę inaczej to wyrazili w przysłowiu - ale nie bądźmy tacy drobiazgowi!).
Tak więc podczas pobytu w Japonii miałem wiele korzyści naukowych, poznając ich osiągnięcia i prezentując nasze dokonania - nie byłbym jednak sobą, gdybym nie wykorzystał tej okazji także do promowania AGH. Przy każdym wystąpieniu publicznym, a także przy licznych spotkaniach prywatnych opisywałem naszą uczelnię, mówiłem o jej potencjale naukowym i edukacyjnym, zachęcałem do odwiedzin i do współpracy. Tu jednak spotkała mnie niespodzianka, o której chciałbym Państwu opowiedzieć. Otóż dociekliwi (i bardzo życzliwie nastawieni!) Japończycy pytali o wszystko, w tym także o to, jak się nasza Uczelnia nazywa w naszym własnym języku. - Powiedziałem wyraźnie i dobitnie - AGH.
Wśród moich gospodarzy zapanowała widoczna konsternacja, w szybko wymienianych uwagach wyłowiłem słowo butterfly, ale kojarzyło mi się ono początkowo wyłącznie z gejszą z opery Pucciniego, wiec byłem trochę zdezorientowany. Wkrótce jednak okazało się, że moim gospodarzom chodzi o prawdziwego motyla, który jest w Japonii bardzo popularny i nazywa się właśnie ageha co wymawia się dokładnie tak, jak nazwa naszej Uczelni. Podczas pobytu w Japonii dowiedziałem się jeszcze, jak nazwa tego motyla jest zapisywana w języku japońskim, oto ona:
![]() |
Po powrocie do Polski postanowiłem dowiedzieć się więcej o pięknym imienniku naszej Uczelni i rozpocząłem poszukiwania w Internecie. Nie były one łatwe, bo znałem tylko fonetyczne brzmienie nazwy oraz tę samą nazwę zapisaną znakami japońskimi, ale udało mi się znaleźć odpowiednie strony - są to:
http://ykato16.cool.ne.jp/musi/ageha/text/agehahyousi.html
http://www.infoaomori.ne.jp/~hhanada/aomusi/aomusi.html
http://www.kcn.ne.jp/~tkawabe/kon-tyoageha.htm
a na nich zobaczyłem w całej krasie Papilio xuthus, bo udało mi się ustalić, że tak nazywa się nasz „imiennik” naukowo. Na fotografii poniżej możemy mu spojrzeć prosto w oczy,
![]() |
a na kilku kolejnych zdjęciach, zamieszczonych na 3 stronie okładki BIPa, można go zobaczyć w wielu różnych sytuacjach życiowych. Zaś dla wszystkich tych pracowników AGH, którzy chcieliby zawrzeć bliższą znajomość z motylem ageha mam dobrą wiadomość. Otóż Japończycy opanowali sztukę hodowania tych pięknych stworzeń w domach - tak jak ptaków czy roślin ozdobnych. Na załączonym niżej rysunku pokazano dokładnie urządzenie terrarium stosownie do gustów ageha. Mam nadzieję, że dzięki łatwo zrozumiałym opisom zamieszczonym na tym rysunku nikt z Czytelników BIPa nie będzie miał żadnych trudności przy zorganizowaniu takiej hodowli w swoim domu.
Serdecznie pozdrawiam wszystkich miłośników AGH i ageha!
![]() |
![]() |
|
Zaloty ageha | ||
![]() |
![]() |
|
Jedni krytykują ageha za nadmierną skłonność do biskupich kolorów, innym się nie podobają kontakty z czerwonymi | ||
![]() |
![]() |
|
Tymczasem niewinność ageha jest czysta jak śnieg |
BIP nr 125 styczeń 2004 r. str. 22